Mistrz prostoty powraca! Jak zwykle w wielkim stylu, z kolejną porcją szałowości i hitostwa! Jakkolwiek by to nie brzmiało.
Powracam więc z uderzającą dawką zieleni, co jest jeszcze bardziej zaskakujące, gdyż, ponieważ, bo... zielonych ciuchów w szafie mam sztuk, chyba..., 3. W porywach do 4. Ach, i całość zawierająca się w tej magicznej trójce/czwórce to bluzki najprostsze z najprostszych ever. Ale, ale! Aby po raz kolejny nie wiać nudą i nie przypominać ciepłej kluchy modowo-blogowej dorzucę bransoletkę. To ci heca! Dla odmiany taką, którą swoimi własnymi rękami wykonałam. Bo ostatnio tylko takie mają prawo egzystencji słusznej i szanowanej. Nie, żebym gardziła pozostałym dziełem sztuki zwanym biżuterią, a już na pewno nie bransoletkami. Co to, to nie! Po prostu moje jest moje i podoba mi się niezmiennie i najbardziej. Jakby ktoś został powalony na kolana moimi dziełami tak jak ja sama siebie znokautowałam, to śmiało - przyjmę z pokorą wyrazy zachwytu i radości. A jak ktoś zapragnie podobne cudeńko, to i chwil kilka na kontakt się znajdzie :)
O! Prawie zapomniałam - do tiszerta założyłam moje szałowe, luźne spodnie! Bo z nimi lato kojarzy mi się nierozerwalnie. A jak chodzę w nich i w ciepłej bluzie to zima mi się kojarzy. Bo są takie fantastyczne - idealne i na lato i na zimę. Na wiosnę i jesień jakoś niekoniecznie. Nie wiem dlaczego. Ale nie. Nie, bo nie. I do spodni jeszcze żółty szalik, znany już z wiosennego wydania. I skórzana torebka po mamie. Tez już była.
fot. Łukasz Trzeciak
Diverse trousers / thick bracelet: DIY / thin bracelets: by dziubeka