followers


wtorek, 26 czerwca 2012

latte.

Słowem wstępu - dziękuję pięknie za wszystkie komentarze! Mam nadzieję, że będziecie zaglądać tu częściej :)


A teraz przejdźmy do rzeczy - sesja sesją, ale umówmy się - dzień bez kawy jest dniem straconym. Tym razem moja kawa również w wydaniu outfitowym. Za oknami tego dnia było dość pochmurno, choć czasem słońce przebijało się przez warstwy niebiańskiego pierza. Na wszelki wypadek (już po zerknięciu na termometr) założyłam dwa długie rękawy i muszę przyznać, że się przydały. Siedząc przed kawiarnią i popijając pyszną latte zdarzały się chłodniejsze momenty, i choć nie miałam na sobie futrzaka ani szalika, to było mi całkiem przyjemnie :)




Swoją drogą, dawno nie nosiłam brązów, a kiedy ostatni raz mi się to zdarzyło usłyszałam, że do mnie pasują. Teraz, patrząc na te zdjęcia, nieskromnie powiem, że są ok, ale za duża ilość mleka w tej kawie mogłaby wszystko zepsuć.



Marynarka (po siostrze, która nosiła ją tylko kilka razy), długie lata przeleżała w szafie. Nawet miałam się jej pozbyć, ale mimo tego, że w niej nie chodziłam, to jakiś wewnętrzny głos krzyczał, żebym się opamiętała. Więc się opamiętałam i od teraz będę ją częściej zakładać.


Torebka (z kolei po mamie) - prawdziwa, peerelowska perełka z naturalnej, porządnej skóry była hitem sezonów i teraz znowu powraca do łask. Nie przeszkadza mi, że ma więcej lat ode mnie, że tak śmiesznie dzwoni, jak chodzę i że pasek ma taki długi - jest po prostu genialna w każdym calu! A to spojrzenie pań, które sięswoich 20 lat temu pozbyły - bezcenne! Ha!

fot. Łukasz Trzeciak

marynarka: H&M

A w ogóle, to gwoździem programu miała być czarna bluzka, która nieśmiało wychyla się spod kawowego sweterka, o! Ech, co zrobić... jak nie teraz, to innym razem :)

piątek, 22 czerwca 2012

pozory.

Wczoraj niby był pierwszy dzień lata, a tak na prawdę słońca było jak na lekarstwo. Po bardzo burzowej nocy za oknem było szaro i ponuro, wyłączając krzyczące zielenią trawniki i drzewa. Trochę zdołowana taka aurą, w "dresowym" nastroju, wyprowadziłam rano psa na spacer i zorientowałam się, że mimo lata nie jest ciepło i nawet nie pachnie wakacjami, a conajwyżej lekko czuć wiosnę. I z takim przekonaniem wybrałam się po południu na spacer po mieście.




Uzbrojona w futrzaną kamizelkę, buzkę z długimi rękawami, grubsze rajstopy, kalosze i na wszelki wypadek w szalik (w torbie) ruszyłam na miasto.
Bardzo szybko przekonałam się jednak, że jest duszno, gorąco, a w powietrzu jest nic innego jak zawiesina, którą nie da się oddychać.
Ale co zrobić... Dzielnie przerzuciłam futrzaka przez pasek torby, podwinęłam rękawy w bluzce i jakoś dałam radę.


Wspominając wczorajszy dzień myślę, że łatwiej by było spojrzeć na termometr przed wyjściem z domu, niż ubierać się na czuja w milion warstw, ale z drugiej strony, to by było przecież zbyt proste.
Mimo wszystko, następnym razem po prostu zastanowię się kilka razy zanim wyciągnę z szafy stos ubrań "na wszelki wypadek" i się w nie wszystkie ubiorę.



Ostatnio też pisałam, że ciakwie się dzieje na moich paznokciach. Owszem, tak - przede wszystkim zacznę od tego, że są różowe. Nigdy wcześniej nia miałam różowych paznokci, bo ogólnie rzecz ujmując nie jestem wielką fanką tego koloru, a nawet bym powiedziała, że go trawię w szczególnych przypadkach, co oznacza, że zazwyczaj po prostu nie.
Podobnie nigdy wcześniej nie miałam kropek na paznokciach. Całość wyszła dość spontanicznie, nie planowałam tych "wariacji na temat", ale podoba mi się taki połączenie i myślę, że jeszcze kiedyś do niego wrócę.

fot. Łukasz Trzeciak

kamizelka: sh / różowy lakier: H&M / fioletowy lakier: no name

środa, 20 czerwca 2012

koncertowo

W niedzielę, po raz pierwszy z nowym wokalistą, grało w Warszawie Myslovitz - mój ukochany od ładnych paru lat zespół! Oczywiście po ostatnich ogromnych zmianach w zespole nie mogłam sobie odpuścić i zostać w domu. Szczególnie, że na juwenaliach nie grali, a mieli... Tak więc zebrałam się i poszłam. Można tutaj długo dyskutować co i jak, czy źle, czy dobrze, czy, czy, czy... Ale po co? Jest jak jest, gorzej nie będzie - nie dlatego, że jest już tak tragicznie, że łomatko, tylko dlatgo, że Michał szybko się uczy i przede wszystkim trzyma się swojego stylu, a nie kopiuje Rojka. O tym, że to nie wyszłoby na 100% jestem przekonana, więc niech będzie jak jest!

Jeśli chodzi o outfit - prosty, wygodny i po prostu miejski.
Zamiast zdjęć krótki filmik z (bardzo) nienajszczęśliwszą miniaturą... -.-'


marynarka: atmosphere (sh)
PS. ze względu na sesję nie mam ostatnio czasu, by robić zdjęcia. Mam jednak nadzieję, że już jutro zacznę wakacje, więc będę miała go pod dostatkiem :) Narazie bawię się lakierami do paznokci, o czym też napiszę w najbliższych postach :) Jest bardzo ciekawie - tyle mogę powiedzieć!

wtorek, 12 czerwca 2012

fresh

Nowy baner, nowe blogi w ulubionych i nowe inspiracje.

Ale może od początku - baner. W sumie to nawet nie baner, ale tło tytułu. Jestem z niego dumna, bo zrobiłam je sama. Sama, samiusieńka, bez niczyjej pomocy :) Co, przy moim antytechnicznym nastawieniu nie było takie łatwe, ale na szczęście zakończyło się sukcesem! Czego, niestety, nie można powiedzieć o favikonie :/ Ale nad tym jeszcze popracuję i też się wszystko uda - jestem tego pewna!



Absolutnym mistrzem nowości jest blog URBAN BEINGS! Dziewczyny są po prostu niesamowite! W prawdzie uświadomiły mi, że ja i moje kwiatki na torbach możemy się schować, ale cóż - nie zmienia to faktu, że od pierwszej wizyty i pierwszego spojrzenia na ich cudeńka zakochałam się w każdym detalu.
Mimo mojego szczerego, płynącego z głębi serca hejtu dla sztucznych kwiatów udowodniły, że niekoniecznie muszą być tandetne i obciachowe. A nawet powiem więcej - przekonały mnie, że mogą być fajne (cokolwiek by to nie znaczyło) i miłe dla oka :)

I na koniec inspiracje - tu dość prosto, ale mimo wszystko. Poza kilkoma blogami, które na stałe zagościły w zakładce ulubionych znalazłam też kilka ciekawostek w szerokopojętym internecie. Dziś padło na paznokcie (tak dla odmiany, z racji tego, że dawno o nich nie pisałam :P). I co wyszło? Na kciukach droga mleczna w bezchmurną noc (ewentualnie Wielka Niedźwiedzica), a na pozostałych ośmiu - gwiaździsty french.



granatowy: Golden Rose / srebrny: H&M

PS. zdjęcia robione z ręki, dlatego są takie, jakie są. Następnym razem będą inne, obiecuję :)

poniedziałek, 11 czerwca 2012

tak to oto

Od razu odpowiem na pierwsze pytanie mogące przyjść do głowy po szybkim zerknięciu na te zdjęcia - tak, prasowałam tę koszulę zanim ją włożyłam. Problem polega na tym, że jest z tak upierdliwego materiału, że: a) dokładne wyprasowanie jej niemalże graniczy z cudem i b) jak się w niej usiądzie tak to oto się robi. O zapięciu pasów w samochodzie nawet nie wspomnę, co widać na załączonym niżej obrazku.


W ogóle, to ostatnio dostrzegłam bezsens prasowania i wkładania ubrań do szafy. W sensie, że wkładania uprasowanych, a nie w ogóle. No bo jak można uważać to za sensowne, gdy owa garderoba (wcześniej wyprasowana i pięknie złożona) po wyjęciu z szafy wygląda, jak (potocznie mówiąc) psu z gardła...



Swoją drogą, nigdy nie lubiłam tego określenia i (bo) nie do końca wiedziałam co ono znaczy. Ale dzięki swojej psinie bardzo szybko przekonałam się, o co chodzi i nawet, muszę przyznać, nabrało to dla mnie sensu. Oczywiście, że jak człowiek widzi drugie dno w kilku pozornie prostych słowach, to zaczyna mu życie pięknieć. Nie mówię przez to, że "jak psu z gardła" urozmaiciło moją egzystencję, ani że nadało jej jakiś dodatkowy sens... Po prostu mając psa miałam okazję empirycznie przekonać się, co tak na prawdę ta metafora znaczy. No ale nic, wróćmy do prasowania.
Jak już wspominałam są rzeczy i rzeczy. Niektóre z nich da się szybko i zgrabnie wyprasować, innych nie da się w żadną stronę. Albo się da, ale za chwilę i tak jest powtórka z rozrywki, czyli pies.


Rozwiązaniem na moją koszulę (nie wiem, czy słusznym, ale jak narazie jedynym teoretycznym) jest podróż autobusem/tramwajem/metrem w pozycji spionizowanej i nieopierającej się o nic. Biorąc pod uwagę poranne tłumy w komunikacji jest to chyba niewykonalne. Nie wiem, ale sprawdzę. I dam znać. Na wyniki trzeba będzie jednak poczekać.


 Jak narazie obrazuję koszulę (jak psu z gardła), własoręcznie wykonane kolczyki i bransoletkę oraz fioletowe botki, które były moimi pierwszymi tak wysokimi obcasami (o ile mnie pamięć nie myli).


fot. Łukasz Trzeciak

koszula: H&M / botki: Zara / kolczyki, bransoletka: hand made

poniedziałek, 4 czerwca 2012

nightmare

Miałam straszny sen! Nie, żebym jakoś wierzyła w te wszystkie przeznaczenia, senniki itd., ale... skoro dwie noce pod rząd śnią mi się rzeczy związane z jednym tematem, to zaczynam się nad nim zastanawiać. Otóż... śniły mi się moje paznokcie.
No tak - dziwne, śmieszne, pożal się Boże... Problem polega na tym, że ostatnimi czasy mam na ich punkcie kompletnego fioła. W życiu tak bardzo o nie nie dbałam, nigdy wcześniej tak często ich nie malowałam i, w końcu, nigdy przedtem nie były takie... wow! I to właśnie dlatego te dwie noce tak bardzo mnie zastanowiły.


Średnio raz w tygodniu zmianiam lakier, eksperymentuję, dobieram dwa kolory do siebie. A później przez tydzień przewracam szafę do góry nogami, żeby dobrać ubrania pod kolor paznokci. To jak kupowanie cabrioletu pod kolor sukienki. Wygląda nieźle, ale ile się człowiek nachodzi, to tylko on sam wie. Tak jak ja tylko wiem, ile trzeba się nagimnastykować, żeby dopasować ciuchy do czerwonych paznokci w srebrne confetti.


No i co? Podoba mi się taka opcja. A satysfakcja z tego, że udało mi się wszystko tak zgrabnie połączyć jest nie do opisania. Ach! Jak się okazało najbardziej do moich paznokci pasują truskawki w cukrze. Jeszcze nie wiem co począć z tą wiedzą, ale może któregoś pięknego dnia mnie to zainspiruje...

czerwony: no name / srebrny: H&M